poniedziałek, 9 kwietnia 2018

Od Carreou cd historii Any i Jace'a

Zważyłem w dłoniach pistolet, dokładnie go oglądając. Skrzywiłem się nieco i wydąłem wargi.
Nie lubiłem broni palnej, w żadnej formie. Czy to karabin czy zwykły rewolwer. Była zbyt barbarzyńska, wymagała tylko minimalnego wysiłku. Dlatego ludzie tak często z niej korzystali. W końcu, nigdy nie lubili wyzwań. Nawet swoją planetę większość z nich oddała bez walki.
Po długiej chwili namysłu, przerywanej odgłosami jedzenia Any oraz tupaniem w miejscu samca, nabiłem pierwszy lepszy pistolet pociskami, a następnie wystrzeliłem w jedną z tarczy.
Nie trafiłem w środek, a dokładniej, to ledwo co się zmieściłem w polu. Rozmasowałem palcami nadgarstek, nieprzyzwyczajony do siły odrzutu. Brunetka zaśmiała się krótko, ironicznie.
- No, no, no, mamy tu eksperta. - Skomentowała, opierając się o ścianę z miską zupy. Jace natomiast się nie odezwał. Spoglądał na mnie wyczekująco, z delikatnym uśmiechem na twarzy.
Szybko odwróciłem wzrok, przeładowałem pistolet i ponownie wystrzeliłem, tym razem cały magazynek. Większość nabojów tym razem trafiła w cel. Chłopak klasnął w dłonie, a następnie podbiegł do mej anielskości i klepnął w ramię.
- Wiedziałem, że ci się uda! - Krzyknął radośnie i już miał się mi rzucić w ramiona czy coś innego, kiedy przypomniała mi się przeszłość.

Było to dawno. Bardzo dawno, kiedy byłem jeszcze w szkole wojskowej.
Tłumy kadetów, wśród nich ja. Wszyscy w mundurach, delektowaliśmy się chwilą przerwy na stołówce.
Nie przepadałem za innymi aniołami, prawdopodobnie dlatego, że czułem się od nich lepszy. Niekoniecznie tak było, lecz takie wrażenie odnosiłem. Z tego powodu, siedziałem sam. Z nudów dłubałem widelcem w posiłku, który nie wyglądał na żadne znane mi danie. Smakował równie obrzydliwie, gdyż, pchany głodem, zmusiłem się do zjedzenia chociaż jednego kęsa. Po tym od razu przeszły mnie dreszcze.
Siedząc tak przy obitym stole, usłyszałem kroki. Zerknąłem przez ramię, aby nagle przeżyć spotkanie trzeciego stopnia czyjejś pięści z moją twarzą. Zachwiałem się, od razu chywytając za złamany nos. Z trudem nastawiłem go, rozpoczynając regenerację. W tym czasie uniosłem spojrzenie na Argo, mojego wroga numer jeden, buńczucznego anioła z dystryktu, w którym sam się wychowywałem. Nasza relacja to była nienawiść od pierwszego wejrzenia.
- Co tam u ciebie, dziewucho? - Spytał, chwytając mnie za związane w kucyk włosy. Wyrwałem mu się, ale ktoś chwycił mnie za ramiona. Kadeci przerwali rozmowy, aby zobaczyć, co się dzieje. W końcu, walki w Edenie zdarzały się rzadko.
- Puszczaj mnie, idioto, bo pożałujesz! - Warknąłem, wyrywając się z uścisku. Argo wykonał bliżej nieokreślony gest.
Przeszliśmy do łaźni. Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Byłem drobniejszy od grupy zakapiorów. Dlatego nie byłem w stanie bronić się, gdy bili mnie, wręcz katowali, obcieli włosy i zostawili obolałego na podłodze. Na zimnych kafelkach, powoli zmieniających swoją barwę na bladozłotą.
- Do niczego nie dojdziesz, Carreou. Pogódź się z tym. Jak nawet rodzice cię zostawili; pewnie dlatego, że nie chcieli mieć pod dachem takiego nieudacznika.
Żyłem z tymi słowami przez kilka lat. Powtarzałem je sobie, podczas treningów. Podczas wojen, wyborów oraz elekcji na Archanioła. Oraz podczas egzekucji Argo.
Już wiem, dlaczego mówi się, że zemsta najlepiej smakuje na zimno.

Gdy odzyskałem świadomość, siedziałem na Jace'owym brzuchu. Spoglądałem na niego przez burzę włosów, dysząc i celując bronią w krtań. Wziąłem głęboki wdech, uspokajając się. Następnie wstałem, oddałem pistolet Anie, stojącej przy nas, gotowej do ataku.
- Przepraszam. Poniosło mnie. - Mruknąłem, wyciągając dłoń do leżącego chłopaka. Niech się cieszy, że chcę go dotknąć z własnej woli.

< Jace? Ana?>


Brak komentarzy

Prześlij komentarz

© Halucynowaa | WS | X X X